KORCZYŃSKIE SKAŁY

KORCZYŃSKIE SKAŁY

Często biegam w lasach w okolicy Czarnorzek. Od wczesnych godzin porannych na wąskich leśnych drogach napotykam samochody, zajmujące każdy wolny skrawek pobocza. Tablice rejestracyjne podpowiadają, że to goście z różnych zakątków Polski. Schodząc głębiej w las widzę ludzi obciążonych linami, okupujących skupiska skalne. Wkraczam w środowisko wspinaczy. Środowisko dla mnie nieznane, dla wielu niedostępne, a jednak wspinaczka skalna także na Podkarpaciu zdobywa coraz większą popularność. Lasy Gminy Korczyna kryją w sobie liczne skały piaskowcowe, będące atrakcją na skalę całego kraju. Atrakcję, której warto poświęcić uwagę, atrakcję która może uczynić Korczynę „Mekką” wspinaczy. Tym tekstem chciałbym  zaprosić Państwa na cykl artykułów, które pozwolą poznać sport, jakim jest wspinaczka skalna.
Naszym przewodnikiem będzie wspinacz, narciarz, dziennikarz, autor wielu dróg wspinaczkowych, medalista Mistrzostw Polski we wspinaczce na trudność, były reprezentant Polski w tej dyscyplinie, legenda środowiska wspinaczkowego, a co najważniejsze korczynianin – Jacek Trzemżalski.

Hubert Wierdak: Witam Cię Jacku. Przygotowując się do rozmowy  lustrowałem wszelkie aspekty Twojej działalności. Wydaje mi się jednak, że nie dotarłem do wszystkich. Popraw mnie jeśli coś pominąłem…

Jacek Trzemżalski: Jeśli chodzi o tematykę około wspinaczkową wymieniłeś niemal wszystko. Może warto dodać, że ze wspinaniem byłem związany profesjonalnie: jako aktywny zawodnik byłem twórcą i członkiem pierwszego profesjonalnego teamu „Alpinus Climbing Division”. Następnie przez wiele lat mieszkałem w Krakowie i tam jako wydawca i redaktor naczelny prowadziłem czasopisma obejmujące szeroko pojętą branżę outdoor, a więc także wspinaczkę i narciarstwo.

HW: Jak zaczęła się Twoja przygoda ze skałami?

JT: Wychowałem się w Korczynie na Nowym Gościńcu – obecnie ulicy Armii Krajowej. Skały Czarnorzeckie, górujące nad Korczyną były więc dla mnie stałym elementem krajobrazu. W dzieciństwie spędziłem tam wiele dni, szczególnie na wakacjach. Prządki nie były tak zarośnięte jak dzisiaj i dla dziecka były to imponujące turnie strzelające prosto w niebo. To poruszało wyobraźnię. Oczywiście jako dzieci wchodziliśmy na te skały, na które dało się relatywnie łatwo wejść. Lęk wysokości na szczęście skutecznie zniechęcał przed trudniejszymi próbami.
Jednak świadomie do wspinania trafiłem przez turystykę. W liceum chodziłem dużo, także z bratem, po Beskidzie i Bieszczadach i w końcu po Tatrach. Należałem w Krośnie do Klubu Górskiego „Beskidnicy”, w którym istniała nieformalna sekcja wspinaczkowa.
Decyzja zapadła w Tatrach – podczas przechodzenia Orlej Perci. Na południowej ścianie Zamarłej Turni zobaczyłem taterników. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i postanowiłem, że będę robił to samo, a skały przecież miałem pod, a właściwie nad domem. Byłem wtedy w klasie przedmaturalnej, a więc bardzo późno wg obecnych standardów rozpoczynania przygody ze wspinaniem. Przynajmniej tym sportowym. Jeszcze tego samego roku pojechałem z kolegą na Prządki, żeby zobaczyć jak to jest. Nie mieliśmy oczywiście liny, ani żadnego innego sprzętu. Zrobiłem bez asekuracji, w zwykłych butach, drogę o trudnościach IV. To nie było zbyt mądre. Na następny raz umówiliśmy się z kolegami z klubu „Beskidnicy”. Moim pierwszym nauczycielem był Jurek Wodecki, a potem wspinałem się przez kilka następnych sezonów ze Stasiem Zychem z Korczyny.

HW: Czy od razu wspinaczka stała się dla Ciebie sportem, czy była to forma rekreacji o wysokim stopniu trudności?

JT: Początkowo chciałem się wspinać przede wszystkim w górach wysokich. Był rok 1988 i były to czasy największych polskich sukcesów w Himalajach: Kukuczka, Wielicki czy Wanda Rutkiewicz byli na ustach całego świata. Jeszcze przed maturą pojechałem na Festiwal Filmów Górskich do Katowic. To była impreza na poziomie światowym, która już się nigdy nie powtórzy. Wszystkie wielkie nazwiska w jednym miejscu!
Początkowo nie traktowałem wspinaczki w skałach jako celu samego w sobie. Trzeba pamiętać, że były to inne czasy, w których protektorem Polski było jeszcze ZSRR. Żeby się wspinać legalnie w górach (np. w Tatrach), trzeba było zostać członkiem klubu wysokogórskiego i zdobyć Kartę Taternika. Najbliższy taki klub znajdował się w Rzeszowie. I tam zapisałem się na Kurs Skałkowy, który dawał przepustkę na szkolenie w Tatrach. Ukończyłem kurs, trwający kilka miesięcy (część teoretyczna i praktyczna w skałach: w Czarnorzekach i na Jurze) z wyróżnieniem. Zostałem członkiem Rzeszowskiego Klubu Wysokogórskiego i otrzymałem z klubu skierowanie do Centralnego Ośrodka Szkolenia Polskiego Związku Alpinizmu „Betlejemka” na Hali Gąsienicowej w Tatrach. Było to dla mnie bardzo cenne, ale muszę dodać, że już wtedy wspinałem się na podobnym poziomie sportowym co moi klubowi instruktorzy (śmiech).
Kurs w Tatrach odbyłem latem 1989 roku i wróciłem do Korczyny już po PRLu. 🙂
Potem wracałem w Tatry kilka razy, także z moim czarnorzeckim partnerem Stasiem Zychem, wspinając się po dość trudnych drogach, także w dziewiczym terenie. W międzyczasie w Czarnorzekach przeszedłem wszystkie istniejące drogi. Wspinałem się po ubezpieczonych drogach – tych było zaledwie kilka, ale przede wszystkim na zakładanej samodzielnie asekuracji w trakcie przejścia (tzw. węzełkach klinowanych w rysy). Gdy skończyły mi się istniejące drogi musiałem zacząć poszukiwać nowych linii do przejścia. Budził się we mnie także lokalny patriotyzm związany z naszymi piaskowcami. Do Tatr zniechęcił mnie także aspekt zagrożeń obiektywnych, szczególnie kruszyzny, czyli ryzyko spadających kamieni (tatrzańskie ściany to przede wszystkim rumosz skalny, który ładnie wygląda tylko na zdjęciu), a także fakt, że w Czarnorzekach przechodziłem już dużo większe trudności. To wszystko stopniowo skłoniło mnie do potraktowania wspinaczki w bardziej sportowy sposób.
Ponadto na wspomnianym festiwalu w Katowicach, pośród wielu filmów o Himalajach, wyświetlany był również obraz pt. „Arrowhead” o wspinaczkowej podróży do USA ówczesnej francuskiej gwiazdy skalnej Patricka Edlingera. Obejrzałem skały w Teksasie, Newadzie, Oregonie czy Arizonie i uświadomiłem sobie, że przecież niemal takie same skały mam koło domu! Ten proces decyzyjny przebiegł dość szybko.

HW: Wspinaczka wymaga nie lada kondycji. Jak się przygotowywałeś? Czy były jakieś sporty pośrednie?

JT: Jeśli traktujemy wspinanie jako formę rekreacji nie wymaga ona szczególnych przygotowań. Oczywiście ogólna dobra kondycja zawsze pomaga. Jak w każdym sporcie mało przydatna jest nadwaga. Od dziecka byłem związany w wieloma dyscyplinami sportu. Oczywiście zawsze grałem w piłkę nożną. W liceum związałem się z koszykówką, a potem przez kilka sezonów trenowałem 800 metrów z rekordem życiowym poniżej 2 minut (dokładnie 1:59,12 :-).
Grałem też trochę w badmintona. Na tyle dobrze, że gdy poszedłem na studia, zaglądnąłem na sekcję AZS mojej uczelni i stwierdziłem, że nie ma z kim grać… (śmiech).
Moja kariera koszykarska skończyła się, gdy przestałem rosnąć i choć byłem rozgrywającym na poziomie kadetów Karpat, zdałem sobie sprawę, że nie tędy droga.
Wspinaczka odpowiedziała na to czego szukałem w sporcie: rywalizacji z samym sobą i swoimi słabościami. Przede wszystkim miałem lęk wysokości i musiałem go przełamać na tyle, by mnie nie paraliżował. To może osiągnąć każdy, bo mózg się po prostu przyzwyczaja.
Już celowo poszedłem na studia do Krakowa, by się wspinać na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Kraków do dziś jest wspinaczkową stolicą Polski.
Muszę się przyznać, że zacząłem specjalistyczny trening wspinaczkowy (głównie wzmacnianie siły palców) nie po to żeby wygrywać w zawodach, ale po to, żeby przechodzić trudniejsze problemy w Czarnorzekach, bo tutaj, jak wspomniałem, po dwóch sezonach przeszedłem wszystkie istniejące drogi i w efekcie musiałem tworzyć nowe – trudniejsze.
W tamtych czasach (na przełomie lat 80-90. XX wieku) zawody wspinaczkowe były na środowiskowym topie i uczestniczyła w nich cała czołówka. Pierwsze zawody odbywały się oczywiście w skałach i sam też w takich startowałem. Szybko jednak zawody przeniosły się na specjalnie w tym celu budowane sztuczne ściany i tak jest do dziś.
Żeby osiągnąć jakieś wyniki, to poza ogólnym talentem ruchowym – jak w każdym sporcie – trening jest elementem nieodzownym. Na temat specjalistycznego treningu wspinaczkowego napisano niejedną książkę. Przeszedłem wszystkie te etapy, ale jestem zwolennikiem idei, że najlepszą formą treningu jest sama wspinaczka, ponieważ każdy ruch jest niepowtarzalny. Staram się wspinać najczęściej jak to tylko możliwe – na ile pozwalają warunki i czas.

HW: Na czym faktycznie polega forma rywalizacji?

JT: Od Igrzysk Olimpijskich w Tokio w 2020 roku wspinaczka sportowa będzie (jest) dyscypliną olimpijską. Aktualnie trwa więc kompletowanie kadr olimpijskich. Za „moich czasów” było to wielkie marzenie środowiska. Teraz patrzę na to inaczej, ale to temat na inną historię. Rozgrywane są trzy konkurencje: na trudność, na czas i bouldering. Konkurencja na trudność polega na wspinaniu po drodze z dolną asekuracją (ciągnąc linę od dołu i przepinając przez kolejne karabinki). Przed startem lustruję się drogę z dołu przez kilka minut. Poza tym zawodnik wspina się „bez znajomości” i nie ma możliwości obserwowania rywali przed startem. Chwyty są ponumerowane, a osiągnięty chwyt to wynik zawodnika. Kolejne rundy eliminują rywali i w końcu najlepsza ósemka startuje w finale. Liczą się oczywiście wyniki z eliminacji i półfinałów.
Podobnie przebiega rywalizacja w boulderingu. Przy czym zawodnicy wspinają się bez liny i spadają na materace – jak w skoku wzwyż, czy o tyczce. Problemy do przejścia są relatywnie niskie i krótkie, a na każdym etapie jest ich kilka. Liczy się ilość prób. Po drodze nie punktują wszystkie chwyty, a tylko wyraźnie zaznaczone bonusy.
Najłatwiej zrozumieć rywalizację na czas. Aktualnie na całym świecie obowiązuje tzw. standard, czyli ściśle określona sekwencja i rodzaj chwytów, ale także wysokość ściany i kąt przewieszenia. Lina asekuruje z góry tzw. wędka. Moje zdanie jest takie, że to najmniej „wspinaczkowa” konkurencja.

HW: Gdzie i jak bezpiecznie uprawiać tę dyscyplinę?

JT: Obecnie wspinaczka przeżywa prawdziwy boom. W każdym większym mieście można znaleźć ogólnie dostępną sztuczną ścianę. W tym roku dość atrakcyjną ścianę otwarto także w Krośnie: w II LO. Z tego co wiem ściana nie jest jeszcze dostępna – czeka na wybór operatora.
Wspinanie stało się po prostu jedną z form szeroko pojętego fitness. Sztuczne ściany uniezależniają od warunków pogodowych. W mojej ocenie w Polsce wspina się w tej chwili na pewno więcej niż 100 tysięcy osób.
Jeśli zaś chodzi o wspinanie w naturalnej skale, to największą ofertę można znaleźć w wapiennych skałach Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Znajduje się tam mniej więcej 10 tysięcy dróg. Drugim pod względem wielkości obszarem są granitowe skały w południowo-zachodniej Polsce, zwane potocznie Sokolikami.
Podkarpackie piaskowce stanowią trzeci pod względem wielkości obszar skalny. Znajduje się tutaj około 1000 ubezpieczonych dróg, czyli 10 razy mniej niż na Jurze. Największym terenem na Podkarpaciu są oczywiście skały w Czarnorzekach.
Jeśli chodzi o atrakcyjność tego rejonu dla wspinaczy z całej Polski potencjał ciągle nie jest należycie wykorzystany. Mam na myśli potencjał jako atrakcję ściągającą do Czarnorzek wspinaczy na dłuższe niż weekendowe wypady. Taki potencjał istnieje i Czarnorzeki mają realną szansę stać się topowym rejonem w skali całej Polski.
Tutaj potrzeba kilka słów wyjaśnienia. Jeśli chodzi o skały piaskowcowe, w Polsce znajduje się potężny obszar tego rodzaju skał w Kotlinie Kłodzkiej, objętych jednak ochroną Parku Narodowego Gór Stołowych. Niektóre skały są dopuszczone do wspinania, ale obowiązuje tam tzw. etyka Saska, która wyklucza ubezpieczanie dróg ze zjazdu – można to robić wyłącznie idąc od dołu. W efekcie odległości między ringami są spore, a to skutecznie zniechęca tych, którzy traktują wspinaczkę rekreacyjnie, czyli ponad 90% środowiska.
Jeśli chodzi o Czarnorzeki, to ja również zaczynałem wspinać się w etyce Saskiej, ale uznałem, że nasze skały są zbyt małe, by taką etykę stosować. W efekcie Czarnorzeki są rejonem sportowym: ubezpieczonym jak jurajski wapień.
I tu przechodzimy do sedna sprawy. Mimo sporej ilości ubezpieczonych dróg w Czarnorzekach do pełnej oferty brakuje samego serca, czyli Rezerwatu Prządki. To zdecydowanie najbardziej atrakcyjne skały do wspinania i tam też do 1996 roku znajdowały się najpiękniejsze drogi. W 1996 roku decyzją Nadleśnictwa Dukla ubezpieczenia (ringi) zostały z Rezerwatu usunięte i tak zlikwidowano jakieś 200 dróg. Nie wiem czy ta decyzja pomogła przyrodzie nieożywionej Prządek – to każdy musi już sam ocenić indywidualnie. Na pewno nie pomogła ona w rozwoju turystycznej – wspinaczkowej atrakcyjności rejonu.
Wspinacze zawsze byli forpocztą ochrony przyrody – ponieważ to właśnie nam najbardziej zależy na zachowaniu obiektu naszej pasji. Tym niemniej presja wspinaczkowa – legalna czy nie – na Rezerwat Prządki zawsze będzie istnieć. Jestem gorącym zwolennikiem współpracy w tym zakresie lokalnego środowiska z odpowiednimi organami administracji, co ważne: z ewidentną korzyścią dla mieszkańców.

HW: Jak najlepiej przygotować się do wejścia w skały?

JT: Jak już wspomniałem przydaje się ogólnie niezła kondycja. Pomaga dobra koordynacja psycho-ruchowa. Zaobserwowałem np. że jak ktoś jest dobrym kierowcą, to będzie też dobrym wspinaczem. Nie da się wspinać bez odpowiedniego sprzętu. Poza sprzętem do asekuracji, czyli liną, ekspresami (które wpina się w ringi) etc, niezbędne są odpowiednie buty. Buty wyposażone w mieszankę gumy jak bolidy Formuły 1.

HW: Co to są drogi wspinaczkowe? Wiem, że jesteś ich autorem.

JT: Jak wspomniałem od początku mojej przygody ze wspinaniem tworzę nowe drogi. Stało się to niejako z konieczności. W tej chwili nie wyobrażam sobie swojego wspinania bez eksploracji. Otworzyłem nieco ponad 1000 nowych dróg powyżej VI- (bo tylko takie liczę w swojej statystyce), co jest swoistym rekordem nie tylko Polski, a mój projekt można śledzić na facebooku: www.facebook.com/1000lines
Zacznijmy jednak od pierwszego pytania. Droga wspinaczkowa to najogólniej mówiąc pewien odcinek na skale z w miarę logicznym przebiegiem od dołu do góry, który pozwala na pokonanie terenu przy użyciu stopni i chwytów. Taka droga to podstawa wspinania. Drogi otrzymują autorskie nazwy i propozycję wyceny trudności. Dłuższe drogi zostają wyposażone w punkty asekuracyjne (w przypadku Czarnorzek w ringi), pozwalające na pokonanie ich idąc od dołu, bez konieczności wieszania liny z góry.
Bez eksploracji nie byłoby wspinania! Ponieważ ringi same nie rosną w skale i ktoś je musi tam osadzić (śmiech).
Na temat skal trudności, genezy ich powstania etc. mam swoją dwugodzinną prelekcję, więc temat ten zostawiam na inną okazję. Powiem tylko tyle, że kiedyś obowiązywała skala sześciostopniowa (I-VI) i jeszcze w latach 50-tych XX wieku uważano, że człowiek nie jest w stanie pokonać większych trudności. Stopień VI był przymiotnikowo określany jako Skrajnie Trudno.
Aktualnie wspinanie na świecie osiągnęło stopień XII. Mój najwyższy poziom sportowy to X+, w przeliczeniu na obowiązującą w Polsce Skalę Kurtyki (Krakowską) to VI.6+, a na powszechnie znaną na świecie skalę francuską 8b+. W tej samej skali najtrudniejsza droga na świecie ma 9c, a jej autorem jest Czech: Adam Ondra.

HW: Zaraziłeś pasją brata. Teraz tradycje podtrzymują bratankowie.

JT: Nie tylko brata – z mojej inspiracji skorzystała także siostra, która mieszka teraz w Niemczech i tam intensywnie się wspina. Często jednak wraca do Korczyny i zawsze podkreśla, że nasze piaskowce to jej ulubione skały.
Bardzo mnie cieszy wspinaczkowa aktywność bratanków. Wydaje mi się, że to odpowiednie wykorzystanie potencjału miejsca, w którym się mieszka. Jak sam wiesz nasze tereny idealnie nadają się do biegania, więc także taka aktywność jawi mi się jako całkowicie naturalna.
Otworzyłem w Czarnorzekach kilka setek dróg (tylko w tym sezonie kolejne 100) i największą satysfakcję sprawia mi świadomość, że służą one komuś do osobistego rozwoju. Taką drogą do rozwoju jest bez wątpienia wspinaczka.

HW: W kolejnych artykułach przybliżysz nam rejony wspinaczkowe w Korczynie.

JT: Chętnie podzielę się wiedzą na temat sektorów wspinaczkowych Czarnorzeckich Skał. Tym bardziej, że jestem autorem przewodnika wspinaczkowego po całym Podkarpaciu. Ukazał się on już jakiś czas temu, ale wciąż można nabyć końcówkę nakładu wraz z aktualizacjami.

HW: Załóżmy, że po przeczytaniu wywiadu z Tobą zapragnąłem się wspinać. Gdzie zaczynać, czy na naszym terenie można skorzystać z pomocy instruktora?

JT: Można pojechać w skały i tam spotkać kogoś życzliwego z lokalnego środowiska, który wytłumaczy co i jak robić. Aktualnie wspina się dość sporo osób nie tylko z Korczyny, czy z Krosna, ale także z Jasła, Jedlicza, Sanoka, czy okolic Strzyżowa. Nie wspominając o środowisku rzeszowskim, które jest najliczniejsze.
Sądzę, że niedługo wyklaruje się sytuacja na ścianie wspinaczkowej w II LO w Krośnie. Ja sam takich szkoleń nie prowadzę. Nigdy nie było to moją pasją. Skupiam się na tworzeniu nowych dróg, czyli infrastruktury wspinaczkowej (śmiech).
Na pewno można skorzystać z pomocy instruktora w Rzeszowie.

HW: Dziękuję za rozmowę. Niebawem zaprezentuję mini przewodnik wspinaczkowy stworzony przez Jacka Trzemżalskiego.

Podróż Za Jeden Uśmiech VI.4; Skała Schodki, Sektor Prządki, 1992

Foto: Łukasz Skublicki

Podstawowy Kurs Języka VI.6; Skała Plemnik, Sektor Strzelnica; 2014

Foto: archiwum JT

 

Antropocen VI.4; Skała Smok, Sektor Smoczy Grzbiet; 2018

Foto: Katarzyna Michalska